Uratował mnie niejeden raz - true story

Moje własna wersja proszków na przeziębienie GRIP...


   Odkąd zaczęłam uprawiać dużo sportu zauważyłam, że przestałam mieć problemy z przeziębieniami, anginami i innymi takimi paskudztwami. Do tego zdrowa dieta, wychodzenie z domu w każdą pogodę i niepogodę, (może to co powiem dla niektórych będzie głupie, ale to już mój wybór) wracanie z treningów zgrzana oraz z niewysuszonymi włosami (leń) bez przesadnego opatulania się, no i jakoś się zahartowałam. Nie narzekam na brak odporności. Ale...





   Są jednak takie sytuacje, gdy pojadę po bandzie i jak pewnego zimowego dnia (jakieś tylko -15%), wyruszę na spacer połączony z sesją zdjęciową w rajstopach, spódniczce oraz stanowczo zbyt cienkiej kurtce (nowa, jeszcze niewyczuta ^^). I będę tak chodzić po dworze pół dnia.
   Cóż. Bywa. Spacer miał być krótszy, a słońce miało świecić dłużej. Ale tak nie było. Przemarzłam wtedy przeokrutnie. Na samą myśl, aż mnie trzęsie ^^. Myślałam wtedy: jak nic będę chora. Czułam, że te ekscesy wykraczają poza moją super hiper odporność i następnego dnia, nie wstanę z łóżka. 

   Ale zrobiłam podświadomie coś, co mnie uratowało! Dokładnie - uratowało od choroby. Mimo że był już wieczór, wypiłam w kawiarni zamiast rozgrzewającej herbaty swój ulubiony sok. Jest on dobry zawsze i wszędzie, ale nie spodziewałam się, że jego właściwości będą tak namacalne! 




      Co to za SOK? Jest bardzo prosty, składa się tylko z 3 składników: cytryny, pomarańcze i natka pietruszki. Banał, prawda? Chyba każdy wie, że wszystkie one są bardzo bogate w witaminę C. I nie jest to taka witamina C jak w tabletkach, która jest sztucznie otrzymywana. Nasz organizm nie przyswaja jej tak dobrze, jak przyswaja tę organiczną. 


   Wiedziałam więc, że taki sok/koktajl jest zdrowy, ale nie wiedziałam, że ma aż taką moc! Po powrocie do domu i położeniu się spać długo nie mogłam się rozgrzać, trzęsło mną strasznie, ale w końcu przeszło.
   A wiecie co stało się rano? Gdy się przebudziłam w głowie miałam myśl, gardło! Przełykam ślinę i ... nic! Nie boli! Myślę sobie, no dobra, ale poruszę się trochę, zobaczę jak mięśnie, czy dam radę wstać. Nic! Podejmuję decyzję. Dobra, wstaję! Najwyżej z powrotem padnę na łóżko. Kurcze, nic! Nic mnie nie boli, czuję się super. Myślę: no nie, to jakiś cud! I wtedy sobie przypomniałam. ZIELONY SOK! I wszystko stało się jasne :) 


   Taka była moja historia. Nie zmyślam, nie piszę tego na podstawie książek, naukowych badań. Nie tym razem. Po prostu sama spróbowałam. 
   Teraz, gdy tylko przemarznę, czuję, że coś mnie może wziąć, robię sobie taki SOK. Ważne, żeby zdążyć zanim choroba się rozwinie. I tyle:) 
   Ten SOK jest moim naturalnym lekarstwem na przeziębienie, wyziębienie i spadek odporności. Oczywiście piję go również tak po prostu, bo mam chęć, uwielbiam jego smak, ale gdy czuję, że jakieś choróbsko może mnie dopaść, robię go natychmiast w podwójnej dawce.
   Leki są dobre, gdy nie ma już innego wyjścia, tzw. ostateczna ostateczność. A jeśli tylko się da, działajmy i dbajmy o siebie sami.


   Z przepisu, który podaję wychodzą dwie spore porcje. Możesz przygotować go z połowy składników, a otrzymasz jedną dużą szklankę ZIELONEGO SOKU/KOKTAJLU.


Pałaszujcie bez wyrzutów sumienia!
Smakowitego!


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.